Najnowszy numer Gospodyni już w sprzedaży:)   




Jeśli masz potencjał, pokaż, że jesteś kimś - Wiesława Kowalska Powrót do listy

Drobna postura, dziewczęca uroda, twarz, z której nie znika uśmiech. Właściwie sprawia wrażenie, jakby cała była uśmiechem. Wiesława Kowalska – powiedzieć o niej „społeczniczka” – to za mało. Dzięki niej ziemia pyzdrska zyskała nowe oblicze, a kilkudziesięciu ludzi – szanse na lepsze życie. Uwierzyli w siebie, poznali swoją wartość i potrafią czerpać z tego, co najcenniejsze.


Malowniczo robi się, jeszcze zanim wjedzie się na podwórko. Bo gospodarstwo Wiesławy Kowalskiej i jej męża Przemysława leży przy ulicy o oryginalnie brzmiącej nazwie: Przy Zwierzyńcu, na obrzeżach wielkopolskich Pyzdr. Istny zwierzyniec wita nas też za bramą do niewielkiego majątku – między krzewami przemykają ciekawskie koty, w przestronnym karmniku biją się o strawę wróble, mazurki, sikorki. Na to wszystko ze stoickim spokojem patrzą niewielkie okna wiekowego domu, okolone rzęsami drewnianych okiennic. – Ten dom to tzw. wójtostwo, czyli rządcówka. W każdym mieście królewskim w I Rzeczypospolitej istniał urząd burmistrza, który reprezentował mieszczan i był przez nich wybierany, oraz wójta, który mianowany był przez samego króla. Wójt otrzymywał na obrzeżach miasta majątek – dom i niewielki kawałek ziemi, z którego miał się utrzymywać – opowiada Wiesława. Z tego wynika, że jej dom może mieć ponad 200 lat. Jego dzisiejszych mieszkanców co prawda nie mianował król, ale też utrzymują się z hektarów, na których rosną borówkowe, jeżynowe i jagodowe sady. Z ich dobrodziejstwa każdego roku korzystają rzesze agroturystów. Wiesława raczy ich po domowym obiedzie deserami z własnych brzoskwiń, moreli, borówek, czereśni, śliwek, jeżyn, a nawet polskich kiwi i jagód goi. Goście mogą przechadzać się po dwuhektarowym parku albo dosiąść któregoś z trzech koni. A jeśli pada – udać się do świetlicy, w której czeka na nich biblioteczka. Atrakcją są możliwość uczestniczenia w zbiorze owoców i wyprawy z gospodarzami do Nadwarciańskiego Parku Narodowego i Puszczy Pyzdrskiej. Wizytówką gospodarstwa „Wójtostwo” jest tłoczony na zimno sok jeżynowy. Esencjonalny jak mało co. Zawartość butelki o pojemności 0,33 l gospodarze otrzymują z aż 1 kilograma jeżyn. Ciekawostką jest też, że rodzina Przemka weszła w posiadanie domu tuż po tym, jak przestał być własnością córki generała Jana Henryka Dąbrowskiego. Ale skąd się wzięła i jakim cudem zamieszkała w nim Wiesia?

Zawołała ją historia

Wiesława, czyli kobieta, której losem stało się zmienianie losów innych, urodziła się we wsi pod Chełmnem. Skończyła tam podstawówkę, a potem liceum w Toruniu. Po maturze, zanim zaczęła pracę w toruńskiej Geofizyce, pojechała z grupą licealistów na obóz wędrowny, na którym pełniła rolę intendenta. Na trasie nocowali w schroniskach Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Każdy „zewnętrzny” turysta chcący nocować w schronisku musiał pytać ich o zgodę. – Zobaczyłam faceta o marnym wyglądzie, rozczochranego, pomyślałam, że alkoholik, w dodatku niezrównoważony. Z trudem zgodziłam się na nocowanie. Tym bardziej że po chwili minęłam go na schodach z denaturatem w ręku. Tymczasem on poprzednią noc spędził w lesie, a fioletowy płyn potrzebny był mu do podgrzania posiłku – wspomina w spazmach śmiechu Wiesława. To było krótkie jednodniowe spotkanie. Po kilku miesiącach odebrała telefon i usłyszała, że Przemek „przejazdem” jest w Toruniu. Spacer jeden, drugi, a po roku – ślub. Bez pierścionka zaręczynowego, bo ten – tak się złożyło – Przemek kupił dopiero kilka tygodni temu. Wiesia w trakcie rozmowy biegnie i przynosi piękny bursztyn oprawiony w srebro. Przemek mieszkał wtedy w domu swojej babci w Pyzdrach. Zamieszkali więc przy samym rynku, ale Przemek szybko pokazał Wiesi stary, należący do rodziny dom Przy Zwierzyńcu. Zachwyciła się i, choć sporo było do zrobienia, szybko tam zamieszkali. To właśnie stary dom stał się dla Wiesi inspiracją do pierwszego prospołecznego przedsięwzięcia. W czasie wojny budynek zajmowała niemiecka rodzina. Na strychu zostały po niej sprzęty i zdjęcia. – 60 lat po wojnie do naszych drzwi zapukał pastor z Konina w towarzystwie dwóch starszych pań. Przedstawił je jako Niemki, które mieszkały w tym domu jako małe dzieci. Kobiety po tylu latach zdecydowały się pierwszy raz odwiedzić mury, w których się wychowały. Spędziliśmy z nimi cały dzień, oprowadziliśmy po Pyzdrach. Wpadłam na pomysł, żeby doprowadzić do spotkania pań z ich równolatkami Polkami, które jako dzieci musiały wyprowadzić się z domu, by zrobić miejsce niemieckiej rodzinie. Nie udało się, bo Niemki poważnie się rozchorowały i krótko potem umarły – mówi z żalem Wiesia.

 

tekst: Karolina Kasperek , zdjęcia: Magdalena Adamczewska

Chcesz przeczytać cały artykuł? Zamów prenumeratę