Najnowszy numer Gospodyni już w sprzedaży:)   




Kobieto, po co ci to?! Powrót do listy

Prowadzi dwustuhektarowe gospodarstwo, urodziła sześcioro dzieci, w wieku 37 lat zdecydowała się pójść na studia. Jednocześnie od sześciu lat dzięki niej do Lichenia zjeżdżają rzesze kobiet wiejskich z całej Polski. Czasem zadaje sobie pytanie: „Po co ci to?”. Gdy widzi ciągnący się setki metrów korowód dumnych kobiet w ludowych strojach – wie, po co żyje. 

Do drugiej w nocy przyjmowała poród. Był ciężki. Ale na szczęście skończył się pomyślnie. O szóstej rano już była z powro- tem w oborze. Chciała zobaczyć, jak się czują nowo narodzone cielę i jego mama. Po drodze z obory wypuściła dziewczyny. Tak Wanda Waleriańczyk pieszczotliwie nazywa kaczki i kury. Pierwszy raz po zimie biegają i grzebią po podwórzu. Jest niemałe. Stoi na nim nowy dom. Jego spadzisty dach widać z drogi, kiedy się jedzie ze Ślesina do Piotrkowic. Bliżej szosy stoi stary, wyremontowany budynek. Mieszka w nim jedna z córek z rodziną. Dziś wraz z siostrą przygotuje obiad dla całej rodziny. Za nim budynek gospodarczy. Wygospodarowano w nim miejsce na stajnię. A mieszkający w niej kary koń jest ulubieńcem pani Wandy.
Jedna ze ścian tego budynku po remoncie pozostała gliniana. Jest dowodem historii gospodarstwa. W tej części zagrody stoi też cielętnik. Młodzież ma obszerny wybieg. 

Rodzina na miarę
Gospodarstwo pani Wandy specjalizuje się w produkcji mleka. By wykarmić ponad setkę krów, a w sumie 250 zwierząt, potrzeba ogromnych ilości paszy. A Waleriańczykowie chcą być w tej dziedzinie samowystarczalni. Dlatego potrzebują wiele hektarów pól i pastwisk. Z czasem zebrało się 200 ha ziemi. Latem w polu pani Wandzie pomagają cztery osoby. Sama z synem nie dałaby rady. On woli pomagać ojcu. Wspólnie prowadzą firmę przewozową. Przez to podwórze stało sie parkingiem dla autobusów. Choć Piotr skończył zootechnikę i bardziej by się przydał w gospodarstwie. Ale dla pani Wandy najważniejsza jest samorealizacja dzieci, więc nie naciska. Cierpliwie czeka. Kto wie? może kiedyś Piotr zdecyduje się na prowadzenie gospodarstwa.
Na córki nie liczy. Dwie są już na swoim. Poszły własną drogą. Jedna mieszka z rodziną w starym domu. Właśnie obroniła licencjat z politologii. Druga jest adwokatem w warszawskiej kancelarii. Jeszcze dwie mieszkają w stolicy. Studiują europeistykę i na politechnice. Najmłodsza jest Wiktoria.

– Nasza rodzinna gwiazda – śmieje się pani Wanda.
Ma dopiero 15 lat i wszystkich domowników rozstawia po kątach. Ma zadatki na przywódcę. Trzyma sztamę z siostrami. Jeszcze nie patrzy w przyszłość. Mama wie, że jak przyjdzie czas i ona, jak starsze siostry, znajdzie swoją drogę w życiu.

 

Dobry przykład

Pani Wanda stara się być przykładem dla swoich córek w szowinistycznym świecie.

– Mam coś w sobie z chłopskiego uporu. Dlatego gdy miałam 37 lat i odchowane już pięcioro dzieci, poszłam na studia. Wcześniej się nie złożyło. Od 17. roku życia musiałam prowadzić gospodarstwo. Nie było czasu na studiowanie – przyznaje.
Siała, zbierała, orała. Kierowała kombajnem. Prowadziła ciągnik. Zawoziła buraki do cukrowni. Tak, mając 22 lata, poznała męża.
– Nie wyglądałam wówczas jak dziewczyna. Byłam chłopczycą. Zawsze w spodniach – wspomina.
Po ślubie zamieszkała z mężem w Piotrowicach. Są jak północ i południe, jak woda i ogień. Może właśnie dlatego udało im się wspólnie przeżyć już tyle lat. Ona zajmuje się gospodarstwem. On ma firmę przewozową. Gdy na świecie pojawiły się dzieci, ona szukała kolejnych wyzwań.

– Teściowa należała do tutejszego koła gospodyń. Ale lata temu mnie nie zachęciła do działania – wspomina pani Wanda.

Wówczas wydawało jej się, że to miejsce nie dla niej. Jakoś wstyd jej było paradować w ludowym storju. Takich jak ona – młodych niechętnych tej organizacji kobietom w wiosce było więcej. Więc koniec - końcem koło przestało istnieć.

Dopiero, gdy pani Wanda odchowała dzieci, dojrzała, dorosła, uznała, że koło to miejsce spotkań, w którym może się realizować jako kobieta. Był rok 2000.

– Wówczas już inaczej patrzyłam na świat, na życie, na tradycję. Chciałam zrobić coś dla społeczności. Jakoś tak spontanicznie w czasie pracy w polu z innymi kobietami doszłyśmy do wniosku, że trzeba reaktywować koło. Poważnym problemem w naszej wsi był alkohol. Dlatego powołałyśmy do życia Koło Gospodyń na Rzecz Trzeźwości w Środowisku Wiejskim – wyjaśnia pani Wanda.

W poszukiwaniu dziedzictwa

Z organizacji, której podstawowym zadaniem było wspieranie trzeźwości, stały się kołem napędowym innych, równie ważnych działań.

– Poszukiwałyśmy naszego dziedzictwa kulturowego, naszej tradycji, obyczajów. Namówiłam kobiety, żeby poszperały w starych przepisach swoich babć. Zależało mi na znalezieniu tradycyjnej dla naszego regionu potrawy. Nasze koło zorgsnizowało konkurs na regionalną potrawę. I tak zrodził się pomysł, by cyklicznie organizować Święto Pyrczoka – opowiada pani Wanda. 
Tym sposobem rozruszała koła w całej gminie. A później w jej głowie pojawiła się idea wspólnych spotkań kół z całej Polski.

– Kiedyś po jednym ze spotkań z Wandą Połtawską, wieloletnią przyjaciółką naszego Papieża, pojawił się pomysł zaproszenia jej do nas z wykładem. Obiecałam jej to kilkakrotnie. I ciągle mnie męczyło, że nie dotrzymuję słowa – wspomina pani Wanda.

Aż w końcu od słowa do słowa i ruszyła machina przygotowań. Tak zrodziła się idea Ogólnopolskiego Zjazdu Kół Gospodyń Wiejskich i Innych Organizacji Kobiecych z Terenów Wiejskich.

– Byłam pod ogromnym wrażeniem tego, co się wydarzyło w Licheniu w pierwszym roku zjazdu. Przyjechały do nas sześćdziesiąt cztery koła. Większość w pięknych kolorowych ludowych strojach. Dumnie kroczyły ulicami miastaw kierunku sanktuarium. Ta rzesza kobiet dała mi siłę i wiarę, że to, co robię, jest potrzebne – zwierza się pani Wanda.

Dwudniowe spotkanie z tradycją i folklorem wzbogacone o duchowe i religijne doznania przeszło jej najśmielsze oczekiwania. 

 Z motyką na słońce

Na początku zjazd nie miał zorganizowanej struktury. Jedne koła przyjeżdżały wyłącznie na sobotni festyn, inne, nawet te z drugiego końca Polski, chciały być tylko w licheńskim sanktuarium.
– Wówczas już wiedziałam, że zjazd musi się odbywać do końca świata i jeden dzień dłużej – zapewnia pani Wanda.

Choć byli wówczas tacy, którzy twierdzili, że porywa się z motyką na słońce.

– Znajomi i bliscy zadawali mi wówczas pytanie: „Kobieto, po co ci to?” – wspomina pani Wanda.

Nie potrzebowała niczyjego pozwolenia.
– Mam przewrotną naturę. Jak ktoś poddaje w wątpliwość, czy sobie poradzę, mobilizuję się do pracy i myślę sobie „Co, ja nie dam rady?”. I po prostu to robię – wyznaje pani Wanda.

Z drugiej strony ma też wiele pokory wobec życia i ludzi. Nie upiera się przy swoim. Umie słuchać innych. Jest otwarta na ich propozycje. To sprawia, że w swoich działaniach ma sporo sprzymierzeńców.
I tak wrześniowe święto kobiet w tym roku odbędzie się po raz szósty. Przybyłe na zjazd organizacje kobiece będą wspólnie świętować 150-lecie kół włościanek, które zapoczątkowały na wsi kobiecy społeczny ruch.
Skąd czerpie siły do działania?

– Od lat mam świadomość, że nie da się robić tylko tego, czego się chce – szczerze wyznaje pani Wanda.
Nie lubi oglądać horrorów i filmów o przemocy. Po nich źle sypia. Za to kocha czytać. Wychowała się na literaturze Juliusza Verne’a. Takie książki dają jej wytchnienie. Wraz z rodziną tworzą zgrany sportowy zespół. Wspólnie grają w siatkówkę. Mają jeszcze jedną pasję. Narty. Ich ulubionym miejscem na wyjazdy jest wieś Ząb. Cicha spokojna, leży niedaleko zakopiańskiego kurortu. Zdaniem pani Wandy ma jednak inny, swojski klimat. Dla rodziny obok sportu ważne jest podróżowanie, wspólne pielgrzymowanie.

– Pierwszy raz szłam pieszo do Częstochowy, gdy jedna z córek zraniła się w nogę. Uznała, że nie da rady iść dalej. Zastąpiłam ją, bo szła w ważnej intencji – opowiada pani Wanda.
I tak od lat urywa się na kilka dni w czasie żniw i idzie z pielgrzymką do samej Częstochowy. Może właśnie stąd jej siła.


 
Dorota Słomczyńska

                        d.slomczynska@gospodyni.com.pl