Zorganizowała zajęcia teatralne dla dzieciaków z okolicznych wsi i uczestników uniwersytetu trzeciego wieku, stworzyła zespół teatralny, pisze sztuki. Zarządza świetlicą wiejską, jest w radzie sołectwa, nagrywa piosenki, występuje na scenie i marzy się jej Festiwal Jonasza Kofty. Helena Marczewska podbija Warmię.
Poznałam ją prawie trzydzieści lat temu – Helena Marczewska była w parze z moim synem w tańcach, które uświetniały przedszkolne uroczystości. Już wtedy mała, szczupła blondyneczka wykazywała się determinacją, aby utrzymać w ryzach niesfornego chłopca. Potem była podstawówka, bliska znajomość z Dorotą, mamą Helenki, i później przyjaźń z jej starszym bratem Antonim – znanym ornitologiem.
Nie ukrywam, że z czystej ciekawości podglądałam w mediach społecznościowych, co też słychać u Heleny – studia w Akademii Teatralnej w Warszawie na kierunku wiedza o teatrze, potem Białystok i Wydział Sztuki Lalkarskiej orazteatr lalek. Podobały mi się jej piosenki nagrywane z bratem Jankiem do słów Jonasza Kofty. A potem był pogrzeb Antka, choroba i śmierć Doroty.
Gdzie sypią się gliniane ściany
Nic więc dziwnego, że gdy zobaczyłam na FB, jak Helena z dwoma synkami zaczęła remontować wiejski dom w Bredynkach prawie 220 kilometrów od Warszawy, gdzie gliniane ściany, izolacja z trzciny, drewniane podłogi, pomyślałam: rety, co też się tym razem stało?
– Nic się nie stało – mówi Helena Marczewska. – Uciekłam do Bredynek w pandemii, by mieć trochę swobody, której nie było w mieście. W tej niewielkiej wsi, niecałe 10 kilometrów od Biskupca, czuję się jak ryba w wodzie. Znam to miejsce od urodzenia, bo spędzaliśmy tu każde wakacje. Moja babcia Tereska odziedziczyła ten niewielki dom na skraju lasu po swoim drugim mężu Ireneuszu Iredyńskim. Dom z historią wyszukała Irkowi Jadwiga Staniszkis, pewnie na zakończenie ich burzliwego romansu. A że miała rękę do wyszukiwania ładnych domów, Irek się długo nie zastanawiał i go kupił. Babcia przeżyła tu wiele szczęśliwych chwil, którymi potem dzieliła się z nami.
To właśnie w Bredynkach mieszkają lub mieszkały wszystkie jej najlepsze przyjaciółki, było ich pięć – do dziś zostały trzy, i najlepsi koledzy, to tu nauczyła się jeździć na oklep na koniu, doić krowy, sprzątać chlewiki, wybierać jajka i łobuzować.
– Jeśli się chciało biegać po lesie, najpierw trzeba było pomóc przyjaciołom w obowiązkach, to było tak naturalne, że nie budziło sprzeciwu. Na koniec lata urządzaliśmy przedstawienia „Jaś i Małgosia” albo „Czerwony Kapturek”, na które przychodziły rodziny moich przyjaciół. Najpierw pomieszkiwałam tu w pandemii, a potem, prawie trzy lata temu, przeniosłam się na stałe i nigdy nie czułam się obca – ja jestem stąd i tak traktują mnie sąsiedzi. No może przymykają oko na moje artystyczne szaleństwa, ale jak trzeba pomóc przy remoncie, to pierwsi się zgłaszają – opowiada Helena. – Tymek i Piotruś, moi synkowie, też uwielbiają Bredynki. W nowym, małym domku przemeblowałam i przystosowałam do codziennego życia dawny, wakacyjny pokój dziecinny na strychu, wyniosłam jedno łóżko, nas było troje, wstawiłam biurka, powiesiłam plakaty dziadka Waldka. Nie byłabym szczera, gdybym nie wspomniała, że Piotruś, który w czasie przeprowadzki miał pięć lat, usiłował protestować. Mamo, mówił, tam jest ciemno i brudno, i są pająki. Teraz już o tym nie pamięta, jest szczęśliwy, chodzi do szkoły, ma kolegów.
Helena dodaje, że sam dom też się zmienił: – Ściany oskrobałam ze starego tynku, pomalowałam, wymieniłam elektrykę, piec w kuchni, zamontowałam nowe, śliczne okiennice. Ten dom tak wiele przeszedł i tak wiele w nim cudownych, ale i trudnych wspomnień, że i mnie i moje pomysły udźwignie.
Od przedszkola do seniora
A jest co dźwigać. Helena, jak się w Bredynkach urządziła, od razu ruszyła do pracy: w miejscowej szkole i przedszkolu zaczęła prowadzić zajęcia teatralne, potem przyszedł czas na szkoły w pobliskich Sorkwitach i Warpunach, nawet w Biskupcu. Przez dwa lata utworzyło się kilkanaście takich grup. Ostatnio o zajęcia teatralne poprosili uczestnicy Uniwersytetu Trzeciego Wieku z Biskupca.
– To jest cudowne uczucie, gdy na twarzach dzieciaków pojawia się uśmiech, a na twarzach rodziców po przedstawieniu duma – cieszy się Helena. – Supersprawa. Ale to nie wszystko. W 2023 roku wychowawczyni Piotrusia, Alicja Zacharewicz, napisała projekt na dofinansowanie grupy teatralnej. Alicja wie, co robi – mówi Helena. – Alicja jest sołtysem, szefem Ochotniczej Straży Pożarnej i przewodniczącą koła gospodyń wiejskich w Węgoju, a Węgój to przecież słynna na całą Polskę wieś straszydeł. Co roku część mieszkańców jest uczestnikami zorganizowanej gry terenowej w charakterze strzyg, upiorów czy wodników. Większość mieszkańców bierze też udział w tworzonym od lat misterium paschalnym, realistycznym, z Jezusem wieszanym na krzyżu.
– Stworzenie prawdziwej grupy teatralnej było ukoronowaniem artystycznych przedsięwzięć – przyznaje Helena. – Udało się zebrać 12 osób, znanych teraz jako trupa Wiejskiego Teatru Brytfanka. Napisałam sztukę „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie. Czyli niezwykła przygoda Czerwonego Kapturka” i ruszyliśmy z próbami. Sukces prawie nas oszołomił – na premierze świetlica w Węgoju była wypełniona po brzegi, potem zapraszały nas inne wsie, aż wreszcie zagraliśmy na prawdziwej scenie Domu Kultury w Biskupcu. Ja nie grałam, ale wystąpiłam w roli narratora. Pod koniec stycznia premierę miała kontynuacja naszego przeboju: „Czerwony kapturek, ciąg dalszy nastąpił…” – mego autorstwa. Tym razem nie odpuściłam i zagrałam – wcieliłam się w rolę Rycha, jednego z podłych synów paskudnej Mańki Kowalskiej. Nie będę opowiadać, trzeba przyjechać i zobaczyć. Nie muszę dodawać, że znów odnieśliśmy oszałamiający sukces – śmieje się Helenka.
I po raz kolejny muszę napisać: to nie wszystko. Helena wystąpiła z projektem do sołectwa, aby ożywić istniejącą w Bredynkach świetlicę wiejską, i została jej kierowniczką.
– Pierwszą inicjatywą są zajęcia dla dzieci w czwartki – spotkania, na których rysujemy, gramy w mafię i ping-ponga, śpiewamy. Planujemy wycieczkę i zorganizowanie „Bitwy o Wodę” – dodaje Helena. Bredynki zasłynęły w całej Warmii z bitwy o wodę z osuszonego stawu, którą mieszkańcy wsi stoczyli w 1863 roku z pazernym właścicielem młyna i pruskimi żołnierzami. Polała się krew, ale mieszkańcy pokazali charakter. – Teraz może zrobimy grę terenową dla dzieci i turystów. Uzupełnieniem naszych działań będzie Koło Gospodyń Wiejskich w Bredynkach „Bredynianki”, które założyłyśmy właśnie z naszą sołtyską Andżeliką Zarzeką – już brałyśmy udział w kiermaszu na Boże Narodzenie, teraz szykujemy Jarmark Świąteczny z produktami regionalnymi.
Helena znajduje też czas na realizację swoich działań. Razem z Cezarym Nowakowskim, pianistą i dyrygentem, przygotowała spektakl pt. „Pitu-pitu, gadu-gadu, czyli o miłości i innych głupotach”, w którym możną ją zobaczyć na scenie Domu Kultury w Biskupcu z przyjaciółką, nieco pyskatą i przemądrzałą, jak twierdzi Helena, czyli z Gabrysią, dla znajomych Gabi.
– Niedługo na antenie Radia Olsztyn pojawi się słuchowisko w reżyserii Jerzego Machowskiego, w którym miałam okazję zagrać, „Na tropach smętka” – dodaje aktorka. – Piszę też scenariusz kabaretu dla naszej grupy teatralnej i marzy mi się, żeby na moim podwórku stanęła Stodoła Artystyczna, w której odbywałyby się warsztaty, przedstawienia, koncerty i finał Festiwalu Jonasza Kofty. Bo ja tak sobie wymyśliłam, że trzeba stworzyć ten festiwal, mam już zgodę żony Jonasza. A dlaczego Kofta? Bo on też tu mieszkał, przyjaźnił się z Irkiem, moją babcią Tereską, razem tworzyli i się wspierali. Uwielbiam jego twórczość. W 2018 roku nagrałam płytę z zespołem Ślady do tekstów Jonasza Kofty.
Irek Iredyński ma tablicę pamiątkową w Biskupcu, jest też Rajd Rowerowy jego imienia, który organizuje przewodnik po Warmii Krzysztof Kowalski-Szymek. – Niech i Jonasz ma swój festiwal. Przygotowania w toku – uśmiecha się Helena. A ja jestem pewna, że to nie wszystko, potem znowu będzie się działo.
Miłość do lalek
Ta cała historia mogłaby się potoczyć inaczej. Bredynki pewnie by zostały jako tło, ale wtajemniczeni wiedzą, że mała Helenka marzyła, by być weterynarzem. Pewnie miało to związek z jej ukochaną, jak o niej mówi, babusią, czyli babcią Tereską.
– Babusia zawsze miała w domu psy, bywało, że nawet sześć, tyle samo kotów, czasem jakiś tymczasowy rozbitek waletował w łazience – opowiada Helena. – Bo Tereska pomagała Krysi Sienkiewicz przy prowadzeniu Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt w Milanówku. I to właśnie babusia przekonała mnie, że umrę z nudów jako lekarz weterynarii. Pewnie miała rację, bo jako dziecko, a trochę z tego zostało, byłam strasznym ancymonem, nerwuskiem, który chwytał się wszystkiego, a najbardziej rozrabiania. W trzeciej klasie podstawówki jako przewodnicząca klasy potrafiłam wyrzucić za drzwi ósmoklasistów, którzy przychodzili nam dokuczać. Biłam się z kolegami starszego o trzy lata Antka, bo wyśmiewali się z jego ornitologicznej pasji. Tylko babcia potrafiła mnie poskromić. Była niezwykle ciepłą i kochaną osobą, która nigdy nie zdementowała krążących po Warszawie plotek, że porzuciła męża Waldemara dla Ireneusza, zostawiając dwójkę małych dzieci. Dopiero później dowiedziałam się, że to dziadek Waldemar zdradzał babcię i w momencie, kiedy zorientowała się, że w ich życiu zrobiło się zbyt ciasno, odeszła do Irka. Umarła, jak miałam 11 lat i, niestety, nie mogła zobaczyć, w którą stronę skręciło moje życie – dodaje.
Kolejną pasją Heleny stało się aktorstwo, trzy razy zdawała do Akademii Teatralnej w Warszawie na Wydział Aktorski i trzy razy prawie się dostała, stąd studiowała teatrologię.
– Potem dostałam się na Wydział Aktorski w Białymstoku, ale musiałam wziąć urlop dziekański, ponieważ mama miała trzecią operację glejaka. Ustaliliśmy rodzinne dyżury opieki i chyba wtedy stałam się naprawdę silną kobietą, i uwierzyłam w siebie, bo nie było wyjścia. I w tym wszystkim objawienie, czyli spektakl Teatru Malabar Hotel Marcina Bartnikowskiego. Teatr lalek dla dorosłych sprawił, że się zakochałam na zabój i przeniosłam na Wydział Sztuki Lalkarskiej. Opiekunem naszego roku był właśnie Marcin Bartnikowski. Lalki dużo mi dały, ale nie zamknęły świata w pudełku i za to je lubię. I oczywiście lubię Gabrysię, choć mam czasem żal, że zrobiłam jej paskudną facjatę, ale to nie ja jestem winna, tylko jej charakterek.
Wiosną Helena będzie rozstawiała z Gabrysią teleskop, żeby wypatrywać zorzy polarnej nad Bredynkami. Ma nadzieję, że może coś nowego wpadnie do głowy. I znowu będzie się działo.
Autor: Martyna Rux
Podziękowania: Dziękujemy Działowi Promocji Urzędu Miasta Biskupiec za udostępnienie zdjęć ze spektaklu „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie. Czyli niezwykła przygoda Czerwonego Kapturka” Teatru Wiejskiego Brytfanka.